Zanim się rozsypiecie, przebiegnijcie maraton.

czwartek, 18 kwietnia 2013

ołówek


Składałam dziś wniosek o nowy paszport w urzędzie przy Placu Starynkiewicza. Zaskoczona pozytywnie  wylądowałam przy okienku natychmiast po wejściu, ale z nie całkiem wypełnionym formularzem.
Człowiek po prostu wnioskuje beznadziejnie - jak ostatnio czekał dwie godziny to myśli, że i teraz będzie miał dość czasu na dopiski. Jednak takie cudne bezkolejki w urzędzie się zdarzają, więc pani urzędniczka, w ogóle nie zaskoczona, cierpliwa i spolegliwa zaczęła mi wskazywać braki w formularzu - po pierwsze - daty dzisiejszej, którą następnie z pewnym niesmakiem mi podyktowała, gdy wyraziłam się - który dzisiaj?? Potem wytknęła mi jeszcze - brak miejsca urodzenia. Wpisałam Warszawę, jednocześnie orientując się, że urodziłam się na Placu Starynkiewicza,  jakieś sto metrów od tego urzędu, o czym poinformowałam urzędniczkę, trochę bez sensu, ale chyba chciałam, coś ludzkiego i nie na temat powiedzieć, nawiązać  kontakt. Co więcej - urodziłam tam jeszcze dwie córki, o czym już nie poinformowałam urzędniczki, bo co ją to mogło obchodzić. (Prawdę powiedziawszy więcej członków rodziny przyszło na świat w szpitalu na Starynkiewicza.) Nie było to oczywiście wobec procedury urzędowej kluczowe, ani nawet istotne. Istotny był skaner Hewlett-Packarda, który nie mógł zeskanować  mojego zdjęcia. Urzędniczka wyjmowała formularz wielokrotnie, przyduszała zdjęcie, wygładzała starannie, ale bez efektu. Klapa skanera nie domykała się, gdyż od mojej petenckiej strony tkwiła między nią a szkłem skanera - blokadka wykonana z ołówka. Ołówek był profesjonalnie ułożony w rogu, tak, że pokrywa nie dotykała skanowanego papieru. Zapytałam czy ołówek jest konieczny do tak wysokiej technologii. Urzędniczka odparła, że tak, gdyż skaner się strasznie grzeje, mimo klimatyzacji (!) Zaproponowałam w tej sytuacji żeby wyjęła ołówek na czas skanowania mojego zdjęcia i pozwoliła pokrywie docisnąć materiał. Wyjaśniła mi, iż takie postępowanie doprowadziłoby do roztopienia kleju i na mojej facjacie w paszporcie widniałaby szara plama. Nie poruszałam już więcej kwestii działania ołówka w skanerze, natomiast zaoferowałam inny egzemplarz zdjęcia, a nawet gotowość wypełnienia formularza od nowa, żeby urząd mógł spróbować go z nowym,  świeżo przyklejonym zdjęciem. Urzędniczka powiedziała, że może będziemy musiały zadziałać w ten sposób, ale w tym momencie skaner zaskoczył i mój wizerunek został pozyskany do dokumentacji.
Wtedy moje palce wskazujące okazały się papilarnie zniszczone i urzędniczka zażądała odcisków kciuków. Na szczęście linie na kciukach mam porządne, niezafałszowane zmywaniem, co pozwoliło mi zakończyć proces urzędowy. Gdy wstałam, ujrzałam za sobą kilkunastoosobową kolejkę. Wyszłam z urzędu lekkim, pogodnym krokiem, z nadzieją, że skaner wytrzyma zdjęcia wszystkich następnych   interesantów.




3 komentarze:

  1. chyba w urzędach nie wolno robić zdjęć ale cóż mają Twoją facjatę i kciuki więc jakby co,to .....
    :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. dzięki za ostrzeżenie, usunęłam żeby mnie nie zamknęli za tę fotografię;-)

    OdpowiedzUsuń